czwartek, 16 grudnia 2010

Koniec bloga

Po 36 h od opuszczenia bazy rikszarskiej, dotarciu na rowerze na lotnisko, koczowaniu tam w oczekiwaniu na poranny lot, niezwykle zręcznym zabiegom prowadzącym do uniknięcia opłaty za nadbagaż (ach ten ryanair), punktualnym locie do sparaliżowanego przez śnieg Gdańska, drzemce i nocnej jeździe z GDA do WAW w średniej temp. -15 st. (gdzieś koło Olsztynka było ponoć -20)... DOTARŁEM DO DOMU.

Chudszy o parę kilogramów, bogatszy o kilkaset funtów. Zmęczony, niedospany i - choć ciężko mi to oceniać - wyglądem zapewne przypominający kloszarda.

Wystarczyło zaledwie kilka godzin, by wrócić do polskiej rzeczywistości.

I choć już teraz mam wrażenie, że podróż ta była snem, i to umówmy się - niezbyt przyjemnym za to bardzo inspirującym, to już nie mogę doczekać się kolejnej podróży - kolejnego spotkania ze światem tu i teraz, doświadczanym z pierwszej ręki.

Kontrast między tam i tu - gdzie paradoksalnie tam, na zachodzie, jest dużo ciężej a tu, domu dużo lepiej - przypomina mi, że należy żyć tak, jakby każdy dzień był w życiu tym ostatnim. A wstając rano traktować każdy nowy dzień, jakby był darem.

Dziękuję wszystkim, którzy obserwowali tego bloga. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłem i na coś się Wam przydał.

Niniejszym ten blog uważam za zamknięty.

niedziela, 12 grudnia 2010

sms2

Po 4,5h jazdy docieram na lotnisko.Trasa troche dluzsza,gdyz pierwotna okazala sie zbyt niebezp.Rowerek spisal s?e znakomicie

PODSUMOWANIE

Plecak spakowany, rower gotowy do jazdy. Za chwilę wsiądę na składaczka i ruszę w kierunku lotniska Stansted.

Chyba mogę już odpowiedzieć na pytanie postawione w pierwszym poście o survival miejski: survival owszem, jest możliwy - wielkie miasto stwarza liczne możliwości zdobycia niezbędnych zasobów ALE prawdę rzekłszy taka sobie to zabawa. W sumie to można by powiedzieć, że zabawa w beja.

ALE choć nie było to przyjemne doznanie i nikomu nie polecam - choćby dlatego, że ciężko się wyspać śpiąc na ulicy, żyje się w ciągłym poczuciu zagrożenia, to jednak w jakiś sposób ten esperyment wzbogacił moje doświaczenie - teraz już lepiej rozumiem ludzi ulicy. Wiem już z autopsji, że ich problem jest czysto psychiczny, choć istnieje też pewien krąg czynników fizycznych, takich jak chłód i głód, które utrudniają się wyrwanie z życia na ulicy. Jednak odpowiednia motywacja, chęć życia, cel - to klucze do zmiany na lepsze.

W tym konteście zastanawiam się, jaki sens mają wszelkie akcje "pomagania" bezdomnym polegające na tym, że daje im się coś do jedzenia, miejsce do spania. Dużo bardziej pomocna jest zwykła życzliwość, traktowanie ich jak ludzi, a przede wszystkim pomoc psychiczna w najważniejszych momentach.

Ciekaw jestem, na ile te wnioski można by rozszerzyć na pozostałe sfery życia, na ile są one uniwersalne.

W każdym razie mogę powiedzieć: byłem, widziałem, PRZEŻYŁEM. I choć nie polecam, to przynajmniej nie było nudno ;)

piątek, 10 grudnia 2010

Greenwich, protesty studentow i szalona noc

Taaaak, kiedys mieszkalem jakis kilometr od Greenwich, czesto przejezdzalem przez Blackheath - olbrzymia lake w poblizu obserwatorium, jednak nigdy w samym obserwatorium nie bylem.

Ten blad nalezalo naprawic - wracajac od znajomych wstapilem tam, by stanac jedna noga na polkuli zachodniej, a druga na wschodniej.

Niemalze kazda mapa, nawet ta elektroniczna, i kazdy zegar odnosi sie do tego miejsca - to niezwykle uczucie byc tutaj...

Dzisiejszy dzien byl niezwykly rowniez dlatego, ze glosowana byla podwyzka oplaty za studia z 3000£ do 9000£. Mozecie sobie wyobrazic, ze studenci nie byli tym zachwyceni, zorganizowali wiec olbrzymi protest w okolicy Parlamentu. Policja zamknela jednak wszystkie ulice az do Trafalgar Sq (zapewne obawiajac sie eskalacji demonstracji w tym kierunku). Spowodowalo to praktycznie paraliz centrum miasta.

Efektem ubocznym bylo to, ze zdesperowani ludzie polowali na riksze, gdyz tylko my moglismy w miare szybko przebic sie przez korki. Tak jak zaczalem pierwszego lifta o 22, tak ostatniego skonczylem o 4 rano jezdzac NON-STOP. Nogi bola, ale i ja i inni rikszarze nie mozemy narzekac na zarobek.

Wniosek: na studentow zawsze mozna liczyc (choc nie chcialbym byc w sytuacji angielskich studentow - ta oplata jest coroczna)!

Spanko :)

Moi brytyjscy znajomi nie zawiedli mnie: wczoraj zostalem zaproszony do nich do domu i tam pierwszy i zapewne ostatni raz spalem w "normalnych" warunkach.

Prysznic rano (po tygodniu pobytu tutaj) - bezcenne ;-)

środa, 8 grudnia 2010

Folding Bicycle Challange

Oto wyzwanie: dojechac z Londynu do lotniska w Stansted na rowerku skladanym. Mam juz trase - ok. 60 km. Trase bede pokonywal w nocy z niedzieli na poniedzialek.
Jezeli chodzi o ew. trudnosci, to widze takie:
- zimno
- ciemno
- brak pobocza
- problemy nawigacyjne w plataninie drog w Londynie i okolicach.
Mam nadzieje, ze uda sie je wszystkie pokonac i na czas pojawie sie w poniedzialek o 5 rano na lotnisku.

Jak leci?

Wczoraj mialem mala stluczke z autobusem, ale w sumie nic sie nie stalo. Zeby przetrwac na ulicach Londynu, trzeba byc zwyczajnie twardym wojownikiem.

Wtorek z reguly jest "cichym" dniem na rikszy, ja siedzialem sobie na Picadilly (to to slynne miejsce z olbrzymimi neonami) i sluchalem BBC do 4 rano.

Potem spanie w bazie - tym razem ze srednim powodzeniem, gdyz do 7 rano z pracy wracali rikszarze, a od 11 dzialal juz serwis. Niemniej jednak tak sie ukrylem, ze nikt mnie nie znalazl i moglem sobie drzemac do 12 ;)

Jezeli chodzi o spanie na zewnatrz, to gdy konczy sie tak pozno to raczej nie jest dobra opcja, bo o 7 rano tabun ludzi juz rusza do pracy - a nie chcialbym zeby budzila mnie Policja... Choc musze przyznac, ze tutejsi stroze prawa wydaja sie duzo sensowniejsi i sympatyczniejsci od naszych.